Minął
już miesiąc od zabójstwa mojej babci. Choć było to tak dawno temu, wciąż nie
mogłam w to uwierzyć. Czasem nawet łapałam się na tym, że mówię sama do siebie,
myśląc, że ona mnie słucha. Niestety zostałam zupełnie sama… Moi rodzice nie
żyli już od siedemnastu lat. Obecnie miałam dziewiętnaście. Fizycznie czułam
się jak nastolatka, ale psychicznie byłam bardziej czterdziestolatką –
doświadczoną przez życie wielokrotnie.
Przeszłam
przez pokój. Otworzyłam szafę. Musiałam zrzucić z siebie brudne ubrania.
Zaczęłam przeglądać koszulki – zdecydowałam się na czarną bokserkę i legginsy.
Kiedy już miałam zamknąć drzwiczki, mój wzrok powędrował ku odbiciu w lustrze.
Wpatrywałam się w swoje zmęczone życiem oblicze. Pod oczami nieustannie miałam
sińce, a usta spierzchnięte. Ta piękna dziewczyna, którą kiedyś byłam, już
dawno przepadła… Kruczoczarne włosy opadały na plecy, otaczając mnie
delikatnymi falami. Twarz niewielka, niegdyś śliczna. Byłam młodszą wersją
Gwendolyn Monterey –niewysokie czoło, idealnie wyregulowane, czarne brwi
wygięte w łuk ku końcu, lazurowe oczy okolone długimi rzęsami, wystające kości
policzkowe, a pomiędzy nimi prosty, lekko rozszerzony ku końcu nos oraz
idealnie wykrojone, różowe wargi. Kiedyś czułam się piękna, ale teraz byłam
jedynie cieniem dawnej świetności.
Musiałam
jedynie pokonać potwora, który odebrał mi babcię, by odzyskać dawne, aczkolwiek
samotne, życie. Byłam już tak blisko. Mój wzrok od razu powędrował do sztyletu,
który spoczywał teraz pod materacem łóżka. Należał do mordercy. Nie było na nim
krwi, ale zapewne w ferworze walki z tak potężną wiedźmą, napastnik musiał go
zgubić. Znalazłam go przy jedynej ocalałej, ale osmolonej, ścianie.
Athame
– broń, która mogła zabić każdego nadczłowieka, nie mogła należeć do człowieka,
ponieważ gdyby wziął ją do ręki byłby martwy w ciągu ułamka sekundy. Natomiast,
gdy to ja go dotknęłam, pokazał mi oblicze mordercy. Zaraz po tym wyruszyłam w
podróż. Przemieszczałam się z miasta do miasta, wiedząc, że depczę mu po
piętach. Znałam jego wygląd. Był to chłopak o atletycznej budowie, wysoki (na
około sto dziewięćdziesiąt centymetrów), a przy tym szczupły. Gęste, czarne
włosy, sterczące na wszystkie strony i, nieco ciemniejsze od moich, niebieskie
oczy, wydatne kości policzkowe, nos lekko zadarty oraz pełne usta. Miał też
lekki zarost. Wyglądał jak ucieleśnienie kobiecych fantazji… A ja musiałam go
zabić.
Otrząsnęłam
się z rozmyślań. Przyjrzałam się swojej nieco wychudzonej sylwetce i delikatnie
zaokrąglonych kobiecych kształtach. Odkąd zostałam sama mało jadałam. Nie
mogłam. Czułam się okropnie. Siadałam sama w pokojach hotelowych, patrząc w
ściany. Od czasu do czasu oglądałam telewizję. Głównie czytałam księgi, które
odruchowo zabrałam ze sobą, gdy wyszłam z domu jeszcze przed katastrofą. Było w
nich pełno zaklęć. Babcia dobrze mnie wyposażyła. Oprócz tego, trenowałam – co
wieczór. Uwielbiałam, gdy księgi za sprawą moich mocy wisiały w powietrzu i
lekki powiew przewracał ich strony. Czułam się wówczas jak prawdziwa wiedźma.
Zatrzasnęłam
drzwiczki szafy, po czym wpadłam do łazienki. Szybko zrzuciłam z siebie brudne
ubrania. Pełno było na nich brunatnych plam. Nie chciałam się przyznać przed
sobą, że może moje metody poszukiwawcze są zbyt brutalne. Jednak to co się teraz
naprawdę liczyło to słodka zemsta. A co potem?
Nagle
zdałam sobie sprawę z tego, że mój dawne życie już nie powróci. Stałam się
potworem bez serca, bez możliwości powrotu dawnej mnie.
Przygryzłam
dolną wargę, gdy łzy napłynęły mi do oczu. W ostatnim czasie bardzo często
zdarzało mi się płakać. Nie chciałam tego. To oznaka słabości, a ja jestem
silna… Jestem silna!
Opadłam
na podłogę, naga, czując się zbrukana. Jak ktoś mógł odebrać mi jedyną osobę,
która znaczyła dla mnie tak wiele?! Jak?!
-
Och, babciu – stęknęłam.
Przejrzyste
krople łez spływały po moich policzkach, torując sobie drogę aż do moich
piersi. Zacisnęłam dłonie w pięści i z całych sił uderzyłam nimi o ścianę.
Zostałam sama. Zupełnie sama. Nie miałam nikogo, do kogo mogłabym się zwrócić.
Nikogo, kto przytuliłby mnie i powiedział, że będzie dobrze… Nie ma i nie
będzie, doskonale o tym wiedziałam.
Nie
wiem, ile minęło czasu zanim podniosłam się z zimnych kafelek i poszłam pod
prysznic. Nie zawracałam sobie tym głowy. Nabrałam na dłoń mydła z dozownika i
powoli zaczęłam rozcierać je po moim zesztywniałym ciele. Spadały na mnie
kaskady gorących kropel wody, zmywając ze mnie brudy dzisiejszego dnia. Minę
tamtego nieszczęśnika, którego musiałam torturować w zamian za informacje, a
potem zabić z zimną krwią. Do oczu ponownie napłynęły mi łzy, ale powstrzymałam
je. Pociągnęłam nosem. Wydałam z siebie ciche westchnienie.
Już
po chwili było po wszystkim. Rozsunęłam drzwiczki brodzika. Stanęłam na szorstkim
ręczniku. Machnęłam jedynie ręką, a moje ciało natychmiast wyschło. W zamian za
to pojawiła się gęsia skórka. Zadrżałam. Zaraz jednak założyłam przygotowane
wcześniej ubrania, które leżały teraz w kupce na podłodze.
Podeszłam
do lustra. Szybko wyszczotkowałam mokre włosy. Ponownie machnęłam ręką. Nie
dość, że wyschły to jeszcze stały się puszyste. Przyjrzałam się swojej twarzy
krytycznie. Szukałam jakichkolwiek śladów, że płakałam. Gdy nie znalazłam
żadnego defektu, uniosłam dumnie podbródek i opuściłam łazienkę, w której
panował zaduch. Przeszłam po szorstkiej wykładzinie do komody, stojącej pod
oknem. Wyciągnęłam jedną parę białych skarpetek. Założyłam je równie szybko,
jak trampki po chwili.
Zanim
jednak opuściłam pokój, wetknęłam sobie athame za pasek moich spodni oraz
wyciągnęłam wisior, który już po chwili ukryłam pod bluzką. Ostatni raz
zmierzyłam wzrokiem pomieszczenie – łóżko z szafką nocną pod ścianą po lewej
stronie, komodę i biurko naprzeciw oraz ogromną szafę tuż przy drzwiach.
Niczego nie zapomniałam. Miałam wszystko czego potrzebowałam, by zabić wampira.
Wybiegłam z pokoju z tą myślą. Czułam, że Dylan Thorne będzie cierpiał dziś tak
bardzo jak moja babcia, albo gorzej.