Wiatr szumiał w uszach Tessy, kiedy
staczała się po zboczu, dziko wymachując rękami. Nadzieja, że jar jest płytki
albo że upadek będzie łagodny, szybko się rozwiała. Spadając, Tessa dostrzegła
wąski strumień lśniący daleko w dole, wśród ostrych skał. I zrozumiała, że
roztrzaska się o ziemię ja…
-
Cecily!
Usłyszałam,
że babcia woła mnie z dołu. Z trudem odłożyłam książkę, zaznaczając stronę, na
której skończyłam czytać. Zerwałam się z łóżka, a po chwili wypadłam na
korytarz. Zbiegłam po schodach, dudniąc bosymi stopami o drewno. Na zakręcie
chwyciłam się poręczy, by się nie przewrócić. Powoli weszłam do kuchni,
omiatając wzrokiem pomieszczenie. Po lewej stronie znajdowały się szafki,
naprzeciw wejścia lodówka, a obok kredens z porcelanową zastawą mojej babci.
Pośrodku stał okrągły stół, przy którym, na jednym z czterech krzeseł, siedziała
kobieta. Trzymała coś w dłoniach.
Niepewnie
wkroczyłam do pomieszczenia.
-
Wołałaś mnie.
Nie
było to pytanie. Bez sensu pytać o coś, co było oczywiste. Przecież nie byłam
głucha.
Na
jej twarzy malowała się troska. Rozejrzałam się niepewnie, czując, że chce ze
mną poćwiczyć. Powoli podeszłam do stołu i zajęłam miejsce naprzeciw kobiety o
nieprzeciętnej urodzie. Babcia była szczupła o idealnie zaokrąglonych kobiecych
kształtach. Miała piękną twarz w kształcie serca. Oczy w kolorze lila,
wystające kości policzkowe, prosty nos oraz idealnie wykrojone, różowe wargi.
Jeśli do tego dodać czarne włosy, zawsze upięte z tyłu głowy, to wyglądała jak
jedna z tych gwiazd na okładkach ludzkich czasopism. Może miała sto dwadzieścia
siedem lat, ale wyglądała na dwadzieścia pięć. Zasługa bycia nadczłowiekiem –
lata płyną zupełnie inaczej. Można by uznać nas, czarownice za wiecznie młode,
ale nie byłyśmy nieśmiertelne.
Uśmiechnęłam
się do niej ciepło, a ona postawiła przede mną małe pudełeczko z wyrytym
symbolem na wieczku. Spojrzałam na nią pytająco. Nie odpowiedziała. Wstała i
zaczęła krążyć wokół stołu. Przeniosłam wzrok z powrotem na nowy przedmiot. Wpatrywałam
się w misterne zawijasy wyżłobione w drewnie. Symbol się poruszał, a
przynajmniej wyglądało to tak, jakby wił się pod moim spojrzeniem. Otworzyłam
szeroko oczy i aż podskoczyłam, słysząc głos babci.
-
Otwórz to, Cecily – ponaglała.
Zebrałam
w sobie całą siłę woli, żeby nie wybiec stąd z krzykiem. Może to dziwne, że
czarownica przestraszyła się poruszającego się runu, jednak po raz pierwszy w
życiu miałam do czynienia z czymś takim. Wydawał się potężny i nie miałam na
tyle mocy, aby się z nim zmierzyć. Oczywiste było, że zawiodę.
Pomimo
strachu, położyłam dłoń na wieczku i spróbowałam otworzyć. Naprawdę próbowałam,
ale nie mogłam. Nie uchyliło się nawet na milimetr. Zerknęłam na babcię –
Gwendolyn Monterey sprawiała wrażenie surowej kobiety. W rzeczywistości
potrafiła okazać trochę ciepła. Owszem, była wymagająca, ale tylko dlatego, że
musiałam nauczyć się wiele w tak krótkim czasie. Często wspominała, że muszę
odbyć kurs „bycia wiedźmą” w przyspieszonym tempie – nigdy jednak nie wyjaśniła
dlaczego. Dlatego, mając zaledwie dziewiętnaście lat, potrafiłam dużo więcej
niż niejedna prastara czarownica.
-
Nie, moja droga. Nie używaj siły mięśni. Popatrz na ten run. On musi do ciebie
przemówić – poinstruowała mnie.
Nie
miałam problemów z runami, codziennie jakichś używałam. Ten był jednak inny. Jakby
mroczny. Ale nie mogłam zawieść babci, więc wpatrywałam się w znak tak długo,
aż zawijasy rozprostowały się… Zamrugałam. Z kilku spirali utworzył się okrąg,
który zaczął wirować bardzo szybko. Po chwili rozbłysnął, by zaraz sczernieć. Powoli
(niepewnie) wysunęłam przed siebie dłoń. Podważyłam kciukiem wieczko. Ustąpiło.
Odetchnęłam
z ulgą, otwierając pudełeczko.
Wewnątrz
znajdował się wisior na srebrnym łańcuszku. Zerknęłam na babcię. Ta skinęła
głową. Wzięłam go do ręki, przyglądając się jego nietypowej strukturze.
Wyglądał jak ludzkie serce, ale bez bruzd, był czarny i z trzech stron otoczony
srebrną obwódką o misternych żłobieniach.
-
Co to jest? – spytałam.
Spodobał
mi się ten wisiorek. Miałam nadzieję, że to prezent dla mnie. Pomyślicie, że
jestem pazerna, ale ja po prostu poczułam więź z tym klejnotem utkwionym w
srebrze. Kątem oka dostrzegłam, że babcia mi się przygląda.
-
To obsydian – wyjaśniła i zaraz dodała: - Jest twój, Cecily. Mam nadzieję, że
ci się podoba i, że kiedyś odkryjesz swoje przeznaczenie – uśmiechnęła się do
mnie tak ciepło, że poczułam wielką radość w sercu.
Po
chwili złożyła delikatny pocałunek na moim czole i poleciła, żebym poszła się
spakować, bo ma dla mnie niespodziankę. Szybko zmieniłam ubranie na ciemne
dżinsy i jasną podkoszulkę. Zasznurowałam tenisówki, po czym wyszłam przed dom,
przerzucając sobie torbę przez ramię. Czekałam przy samochodzie.
Nagle
twarz babci pojawiła się w oknie. Otworzyła je i krzyknęła:
-
Idź skarbie, dogonię cię!
-
Ale dokąd?!
Patrzyłam
na nią pytająco. Poczułam w sercu ogromny żal. Zerknęłam w dół – wisiorek
dyndał pomiędzy moimi piersiami, ukryty pod bluzką. Wspaniały prezent, ale o co
w tym wszystkim chodziło? Czy ona mnie właśnie wyrzuciła z domu?
Ruszyłam
dobrze mi znaną drogą w stronę centrum. Nie chciałam tam iść, ale galeria
handlowa była pierwszym miejscem, o którym pomyślałam. Kiedy dotarłam do celu,
czekałam jakieś półgodziny. Postanowiłam się rozejrzeć. Chodziłam od sklepu do
sklepu, przyglądając się wystawom bez większego zainteresowania. Nigdy nie
lubiłam chodzić na zakupy.
Po
dwóch godzinach szwendania się po centrum, postanowiłam wrócić do domu, bo
babcia jeszcze nie dotarła na miejsce.
***
Jednak
okazało się, że nie miałam do czego wracać…
Mojego
domu nie było.
Stałam
właśnie przed jego zgliszczami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz